Wejście na górę z dzieckiem. Siadamy na ławkach pod 7-metrowym krzyżem, cały czas widząc, jak przychodzą kolejni turyści. Spędzamy na szczycie kilkanaście minut, bo przepiękne krajobrazy nie pozwalają opuścić tego miejsca, ale kiedyś trzeba się zdecydować na zejście. Schodzimy tym samym szlakiem do Wołosatego. Jako pierwsi wjechali na Kasprowy szczyt pasażerowie 15 marca 1936r. Kolejka reprezentuje ówczesną, wielce nowatorską, polską myśl architektoniczną. 4291,59 m – tyle właśnie wynosi dziś długość trasy jaką pokonuje kolejka linowa na Kasprowy Wierch. Wagonik pokonuje trasę z szybkością 8 m/s jednak na podporach zwalniając do 6m/s. G ubałówka to szczyt górujący nad Zakopanem (1126 m n.p.m.). Przy dobrej pogodzie oferuje przepiękne widoki na Tatry i Zakopane. Stojąc na jednym z tarasów widokowych, można podziwiać m.in. Czerwone Wierchy, Giewont, Kasprowy Wierch, Świnicę, Koszystą i fragment Tatr Bielskich, a także panoramy Podhala, Pienin, Gorców i Beskidu Żywieckiego. Wielu opiekunów uważa, że dobrze jest wejść z dzieckiem w pierwszej kolejności do samolotu. Ona to odradza. Według niej, rodzic z dziećmi powinien wejść w ostatniej kolejności, żeby dzieci nie nudziły się zbyt długo na pokładzie. Twoje dziecko siedzi w samolocie o dobre 45 min dłużej. 4.8 z 5 w oparciu o 13 opinii. Tatry z dzieckiem – to hasło zwykle kojarzy się od razu z dolinami. I rzeczywiście – Chochołowska, Kościeliska, Małej Łąki to idealne trasy na spacer z wózkiem czy nosidełkiem. Dzieci mają jednak to do siebie, że rosną i z czasem chcą czegoś więcej niż spacerów wzdłuż górskich potoków. Wieża widokowa na Czantorii Wielkiej otwarta jest 7 dni w tygodniu. Od poniedziałku do piątku od 9:30 do 16:00 i w sobotę i niedzielę od 9:30 do 17:00. Bilet normalny kosztuje 8 złotych, a ulgowy 4.50 zł. Poza sezonem lepiej upewnić się, czy wieża jest czynna: tel.kom.+420 602 713 170, . Zastanawiacie się, czy warto iść z dziećmi w góry? Od czego zacząć? Które szlaki tatrzańskie będą dla nich odpowiednie? Nasze dzieci – 7-letnia Kalina i 10-letni Maciek zaczęli swoją przygodę z Tatrami od wejścia na Nosal i Wielki Kopieniec. Tego samego dnia! Pamiętacie pierwszy szczyt, który w życiu zdobyliście? Ja pamiętam. Było lato, druga połowa lat 80-tych, skończylam właśnie pierwszą klasę podstawówki i wyjechałam na pierwsze w życiu kolonie. Oprócz spacerów po okolicy i spływu Dunajcem, kadra zafundowała nam jedną bardziej ambitną wycieczkę: weszliśmy na Sokolicę. Do dziś pamiętam zmęczenie pomieszane z satysfakcją towarzyszące odpoczynkowi na górze. Pamiętam też, że następnego dnia wysłałam do rodziców kartkę, w której napisałam, że zdobyłam szczyt – nazwałam go szczytem moich możliwości. Potem w góry zaczęłam jeździć regularnie, po kilka razy w roku jeździłam w Bieszczady, Beskidy i Góry Świętokrzyskie, ale o ile dobrze pamiętam, wtedy na koloniach, wspinając się na tę moją pierwszą górę, zastanawiałam się za jakie grzechy, i obiecywałam sobie, że nigdy więcej, żadnych gór! Po co ludzie sobie to robią? Mniej więcej to samo usłyszałam ponad 30 lat później, towarzysząc Maćkowi i Kalinie w zdobywaniu ich pierwszego szczytu: Nosala. Widoki ze szlaku na Nosal Jadąc do Zakopanego wiedzieliśmy, że chcemy połazić po górach. Nie znamy zbyt dobrze Tatr, więc nie do końca byliśmy pewni, które szlaki będą nadawały się do wędrówki z dziećmi. Wiedzieliśmy za to, że doliny nam nie wystarczą, że chcemy pokazać dzieciakom świat widziany z góry. Przejrzeliśmy przewodniki, popatrzyliśmy na mapę, zerknęliśmy na blogi znajomych (specjalne podziękowania należą się tu specjalistom od Tatr – Kasi i Markowi z bloga Kasai), i zdecydowaliśmy, że na pierwszy ogień pójdzie Nosal. Nosal – pechowa góra Kiedyś Nosal był górą obleganą nie tylko latem, ale i zimą. Narciarska trasa powstała tutaj już w latach 50-tych i przez ponad pół wieku była najtrudniejszą trasą w Polsce – jedyną na której rozegrano Puchar Świata w narciarstwie alpejskim mężczyzn (w 1974 roku, więc nawet najstarsi górale mogą mieć problem, żeby to sobie przypomnieć). Paweł, jako jedyne dwie z ośmiu stóp miał nawet szansę zjechać z Nosala, tak mniej więcej pod koniec zeszłego wieku (jest jeszcze paru górali, którzy to mogą pamiętać). On w sumie wolałby o tym zapomnieć. Było to trzeciego czy czwartego dnia nauki jazdy na nartach. Nosal był cały oblodzony i tylko co kawałek wytworzyły się półki śnieżne, na których dawało się zahamować. Paweł umiał już co prawda po tych kilku dniach zakręcać, ale tylko w jedną stronę. Skończyło się zjazdem bardziej na tyłku niż na nartach, co w sumie, z perspektywy czasu, wydaje się dość zabawne. W dodatku przez oblodzenie i duże nachylenie stoku poszło całkiem szybko i sprawnie. Pawłowi jednak wtedy nie było do śmiechu i pod nosem przeklął tę górę. Jak się okazało skutecznie. Skomplikowana sytuacja prawna stoku (dół jest prywatny, góra leży już w Tatrzańskim Parku Narodowym a wyciąg jest w rękach Centralnego Ośrodka Sportu) spowodowała, że kompleks nie był remontowany i stopniowo popadał w ruinę. W końcu zamknięto go dla narciarzy w 2012 roku. Od tego czasu można jeździć tylko po oślich łączkach u podnóża stoku. Jako hamulcowego zmian wskazywano głównie na parkowych strażników. Mieli oni sprzeciwiać się koniecznym inwestycjom, co wiązałoby się choćby z wycinką drzew czy montażem urządzeń do naśnieżania. Ci twierdzili, że nie są przeciwko narciarzom, tylko chcą „dobrze ocenić tę kwestię”. Pod koniec 2018 roku w końcu dano zielone światło na zmiany i o ile wszyscy zainteresowani się dogadają (a życie pokazuje, że na Podhalu to jeszcze trudniejsze niż w innych częściach Polski), to niedługo narciarze wrócą na szczyt Nosala. A tak pozostaje nam letnia wędrówka po szlaku. Szlak na szczyt Nosala, co było dla nas trochę zaskoczeniem, przechodzi tuż obok nieczynnego wyciągu krzesełkowego. Dziesiątki tysięcy turystów przechodzą ledwie 30 metrów od urządzeń, które już od prawie 10 lat niszczeją na szczycie góry. Trudno je jednak dostrzec za linią drzew, a do schodzenia ze szlaków w Tatrzańskim Parku Narodowym nie zachęcamy. Nosal – gdzie zajrzeć przed wejściem na szlak? Nosal tym bardziej musiał się znaleźć na naszej liście szczytów do zdobycia, iż nasze mieszkanko od Golden Vacation Club było reklamowane jako apartament z widokiem na Nosal, a skoro górę mieliśmy za oknem, to nie mogliśmy przecież jej odpuścić. Poza tym Nosal to naprawdę łatwy szczyt, który oferuje piękne widoki Tatr. Dodatkowo początek szlaku jest w odległości spaceru od większości popularnych dzielnic Zakopanego. Odpada więc stanie w korkach, czy wydawanie pieniędzy na busy albo parking. Z naszego mieszkanka na Pardałówce wyszliśmy koło godz. 10. Pogoda była piękna, więc na piechotę doszliśmy do początku szlaku na końcu Bulwarów Słowackiego niedaleko Murowanicy. Te 2 kilometry przez miasto były dobrą rozgrzewką przed tym, co miało nas czekać. Dodatkowo rozpaliło w nas potrzebę ucieczki w góry. Zakopane w sezonie o tej porze staje bowiem w korkach. Zewsząd ciągną sznury samochodów, a na chodnikach na drodze do Kuźnic ustawiają się naganiacze ściągający kierowców na parkingi, zarzucający przy okazji piechurów ofertą nie do odrzucenia – podwózki busikiem pod kolejkę na Kasprowy Wierch (całe 1,5 km). Ten piękny krajobraz kulturowy tak nas zmotywował, że darowaliśmy sobie wizytę przy Tamie pod Nosalem powstrzymującej wody potoku Bystra oraz spacer po zespole dworsko-parkowym im. hrabiego Władysława Zamojskiego, w którym znajduje się główna siedziba Tatrzańskiego Parku Narodowego. Rozważaliśmy jeszcze powrót w tę okolicę w inny dzień, ale niestety nie zdążyliśmy. A szkoda, bo w Kuźnicach za darmo można nie tylko pospacerować po parku, ale też zobaczyć dwie wystawy. Jedna to kolekcja wypchanych zwierząt Antoniego Kocyana, druga poświęcona jest rodzinie Zamoyskich i historii ich związków z Zakopanem. Wstęp na obie jest bezpłatny. Nieco dalej w Kuźnicach jest też bacówka Andrzeja Staszla „Furtka”. Podobno wyrabia on jedne z najlepszych oscypków w Zakopanem i okolicach. Cóż – nas wzywały góry, zajrzymy kolejnym razem. Nosal – rodzinny szczyt na pierwsze wspinanie Tuż za wejściem na szlak i budką Tatrzańskiego Parku Narodowego (jednorazowy bilet do Parku: 5/2,5 zł (normalny/ulgowy), zaczęło się strome podejście. Wspinając się po kamieniach i korzeniach raz po raz słyszeliśmy od dzieci: „Mama, poczekaj!”, „Nie mam siły”, „Nie idę dalej, wracamy!”, „Nie dam rady, daleko jeszcze?” a także kilka zdań na temat sensowności górskich wędrówek. Zwłaszcza Kaliny nie były w stanie przekonać piękne widoki, towarzyszące nam prawie przez całą drogę, ani to, że wśród otaczających nas tłumów, było sporo dzieciaków młodszych od niej, nawet – na oko – 4-letnich. Szczęśliwie w całym tym narzekaniu więcej było chęci narobienia hałasu niż faktycznego braku sił. Już po mniej więcej 45 minutach – według strzałki na dole droga na szczyt zajmuje 50 minut – byliśmy u celu, na wysokości 1206 m Nie było łatwo zdobyć wygodne miejsce z widokiem. Nosal mimo stromego podejścia, jest stosunkowo łatwy do zdobycia, stąd jego popularność także wśród rodzin z dziećmi, a co za tym idzie, tłumy na szlaku i na samej górze. Szlak ma kilometr długości, a różnica wysokości to 250 metrów. Do płaskich więc nie należy, ale w sumie to bardzo optymalna dawka wysiłku dla ambitnych mniejszych lub już trochę zmęczonych życiem i wychowaniem potomstwa większych piechurów. I tak, gdy w końcu udało nam się usiąść, napić zimnej wody i rozejrzeć wokół, w oczach Maćka i Kaliny dostrzegliśmy błysk – połączenie zmęczenia z dumą i z zachwytem tym, co widzą. Wiedzieliśmy już, że wracać będziemy dłuższą drogą, i że nasza pierwsza rodzinna wycieczka w góry na pewno nie będzie ostatnią. Entuzjazm 1206! Nosal – gdzie ruszyć po zdobyciu szczytu? Nasz wstępny plan zakładał powrót przez Jaszczurówkę, lub, jeśli nie dopisałaby pogoda (albo humory), do Kuźnic. Jednak po dość stromym zejściu na Nosalową Przełęcz, widząc dzieci w znakomitych humorach i prawie bezchmurne niebo zdecydowaliśmy, że idziemy jak najdalej, póki starczy nam sił i zapału. Pozostaliśmy więc na zielonym szlaku, z którego na Nosalowej Przełęczy skręciliśmy na żółty szlak w stronę Polany Olczyskiej, gdzie ze szczytu Nosala dotarliśmy po mniej więcej 30 minutach przyjemnego spaceru. No dobrze, tuż szczytem jest fragment, który wywołał u jednej Pani okrzyk: „o Jezus Maria, za żadne skarby tam nie wejdę”, ale chwilę później przeszła tamtędy czeska rodzina z dziećmi z lekkim porażeniem mózgowym, więc naprawdę da się przy odrobinie wysiłku. Polana Olczyska stanowiła niegdyś centrum Hali Olczysko, która w XVIII wieku należała do górali z Białego Dunajca. Stało na niej wtedy około 20 budynków, z których do obecnych czasów zachowały się trzy. Tak przynajmniej wyczytaliśmy w internecie, sami minęliśmy jedną chałupę i nie mamy pojęcia, gdzie się schowały pozostałe dwie. Dziś wydaje się, że budynki musiały stać naprawdę blisko siebie, ale to tylko wrażenie. Polana od tamtych czasów zdążyła mocno zarosnąć i, co za tym idzie, jest teraz znacznie mniejsza. Na Polanie znów mamy do podjęcia decyzję: powrót – jak zakładaliśmy początkowo – zielonym szlakiem do Jaszczurówki, albo – i na taką opcję się zdecydowaliśmy – podejście na Wielki Kopieniec (1328 m Wydawało się, że to bardzo łatwa rzecz po zdobyciu Nosala – podobna różnica wysokości (280 m, bo Polana jest na wysokości 1048 m ale drugi szczyt tego samego dnia był dla nas dalej i wyżej niż się spodziewaliśmy. Za to, ku naszemu zaskoczeniu, dzieciaki zniosły tę część trasy zdecydowanie dzielniej niż wejście na Nosal. Sam Wielki Kopieniec można ominąć idąc wprost na Polanę Kopieniec, my jednak uznaliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to szkoda by było nie zdobyć drugiego tego dnia szczytu. Od Polany Olczyskiej to jakieś 40-50 minut dość intensywnego podejścia i dodatkowe 10 minut wspinaczki na sam szczyt – to ta część, którą można pominąć, ale zdecydowanie polecamy zacisnąć zęby, otrzeć pot z czoła i wdrapać się na Wielki Kopieniec. Widoki są fenomenalne a ludzi zdecydowanie mniej niż na Nosalu. Dalej było już z górki, i to dosłownie. Przez Polanę Kopieniec zielonym szlakiem zeszliśmy do Toporowej Cyrhli, gdzie na swojej pętli czekał na nas autobus linii „11”. Odjechał ledwie kilka minut później, prawie zgodnie z rozkładem. Przez chwilę nawet pomyśleliśmy, że kupno tygodniowego biletu rodzinnego i oparcie swoim podróży po Zakopanem na publicznym transporcie nie było takim złym pomysłem. Ale kilka kolejnych dni miało nam pokazać, że tu się jednak myliliśmy. Zanim jeszcze zeszliśmy do Cyrhli, po drodze kupiliśmy Maćkowi i Kalinie w budce TPN książeczki GOT czyli Górskiej Odznaki Turystycznej. Na początku udawali, że zupełnie im nie zależy na punktach, i wcale nie zamierzają wracać w góry, jednak już pod koniec wyjazdu domagali się zdobycia ostatnich punktów dzielących ich od pierwszej odznaki, a żal, że nie wróciliśmy do wejścia na szlak na Nosal po pieczątkę pozostał w nich do dzisiaj. Więcej o tym czym jest GOT i jak zdobywać odznaki przeczytacie w naszym poprzednim wpisie. Jeśli ominęliście bacówkę w Kuźnicach, to możecie nadrobić oscypkowe braki tuż przed zejściem ze szlaku w Cyrhli. Jest tam bacówka, ale mimo że mijaliśmy ją w czasie tego wyjazdu dwukrotnie (drugi raz wracając z Rusinowej Polany), to jakoś ani razu się w niej nie zatrzymaliśmy. Gdybyście tam zajrzeli, to podzielcie się w komentarzach wrażeniami! Trasa: Murowanica – Toporowa Cyrhla | Za gościnę w Zakopanem dziękujemy Golden Vacation Club należącym do Holiday Travel Center – firmy z ponad 20-letnim doświadczeniem w oferowaniu produktów wakacyjnych najwyższej jakości. Witajcie heeeeej ! Tytuł trochę z przymrużeniem oka, ale przecież do Zakopanego nie przyjeżdża się zawsze od zawsze, tylko na szczęście jest całe mnóstwo osób, którzy ze stolicą Tatr mają swój pierwszy raz. A jeżeli tak, to prędzej czy później pokusi Was "zdobycie" Kasprowego Wierchu. Pytanie jakie pewnie się pojawi -> kolejka czy nogi ? Jeżeli nie jesteście wprawieni w bojach, kondycja pozostała na domowym fotelu i jesteście wysokogórskimi bardziej niż amatorami to nie zastanawiajcie się tylko wybierajcie kolejkę linową w Kuźnicach. Dolna stacja kolejki linowej na Kasprowy Wierch w Kuźnicach. Marzenie każdego, czyli dojście do kasy. Aby nie było totalnie prosto pod dolną stację kolei linowej w Kuźnicach nie da się dojechać własnym samochodem (naszym zdaniem to akurat dobrze). Opcji jest kilka, które wydają się optymalne (raczej nie męczmy koni, szczególnie w upalne letnie dni). Pierwsza to busy z centrum Zakopanego (ot chociażby spod dworca) z napisem Kuźnice, które jeżdżą często i regularnie. To najlepsza opcja dla poruszających się po centrum Zakopanego pieszo, którzy nie chcą pieszo iść aż do Kuźnic. Opcja druga dla zmotoryzowanych - tak jak wspomnieliśmy autem nie podjedziemy więc trzeba je gdzieś zostawić. Polecamy wariant parkowania za 22,90 cały dzień wzdłuż ulicy Bronisława Czecha (to ta którą dojedziecie spod skoczni w kierunku Nosala). Jeżeli uda się zaparkować (kto pierwszy ten lepszy) to mamy do wyboru wsiąść do busa przy rondzie Jana Pawła II i zapłacić za podjazd 3 zł od osoby lub wsiąść do taksówki busa przed rondem i zapłacić 5 zł od osoby. Jest jeszcze trzeci sposób, czyli podejście do kolejki od ronda na piechotę. Sprawnie maszerując dojdziemy w 40 - 45 minut (niby to nieco ponad 2 kilometry, ale pod górkę). No i jesteśmy. Jeżeli dotarłeś pod dolną stację i nie widzisz kolejki do kasy, to prawdopodobnie jest godzina 22:00 lub deszczowy listopadowy dzień lub jest to ten jeden tydzień w roku w maju, gdy kolej linowa jest w konserwacji. Mniejsza lub większa kolejka jest zawsze. W szczytowych sezonach może się okazać, że w kolejce do kasy trzeba odstać kilka godzin. Kolejka do kolejki na Kasprowy Wierch może być naprawdę długa. Tutaj zaczynają się prawdziwe szachy. Strategii na pokonanie kolejki jest kilka. Z pewnością spotkacie tzw. koników, którzy za ok. dwukrotność ceny biletu zaproponują Wam kupienie biletu od nich bez stania w kolejce. Można ? Można... Jedną z opcji - tańszą - jest zakup biletu z rezerwacją godziny wejścia przez internet. To daje ten komfort, iż wchodzimy na peron bocznym wejściem z pominięciem kolejki do kasy, tyle że jesteśmy przywiązani do konkretnej godziny. Są jeszcze na terenie Zakopanego (np. na Krupówkach) automatyczne kasy biletowe, w których również można kupić bilety. No i największy hardcore, czyli kolejka do kasy w Kuźnicach. Dzisiaj (poza sezonem) staliśmy w kolejce od dolnych schodów do kasy ponad 2 godziny. Ma to swoje plusy ... można na spokojnie zjeść lody, poopalać się stojąc, poznać ciekawych ludzi z ekipy kolejkowiczów, posłuchać różnych rad życiowych czy też czarnego humoru związanego ze staniem w owej kolejce. Dlaczego zatem tyle się w niej stoi, mimo że uruchomione są dwa okienka kasowe a wagon zabiera 30 osób na górę co 10 minut ? Ano dlatego, że do jednego wagonika w sezonie letnim zabierają wspomniane 30 osób (dlaczego w sezonie zimowym mogą zabierać 60 osób ? nie wiem.) i rozkłada się to tak, że 10 osób wchodzi z kolejki klasycznej, a 20 osób jest uprzywilejowanych z powodu posiadania różnych rezerwacji, które nabyli wcześniej i chyba właśnie za to PLK wychodzi im na przeciw. Do tego kolonie, grupy zorganizowane i robi się długie kiblowanie pod słońcem. Masakra. I nie łagodzi tego miły głos Karpiela Bułecki, który przez głośniki słusznie opowiada nam o tym żeby nie śmiecić i nie schodzić z wyznaczonych szlaków. Ale przyjęliśmy to dzielnie na klatę i przyjechał upragniony wagonik. W wagoniku również towarzyszy nam głos wokalisty Future Folk opowiadając nam o tym co widzimy z okien wagonika, oraz wyjaśniając dlaczego w połowie drogi trzeba się przesiadać do innego wagonika. (wiedzieliście ?). Na samej górze w sklepie Kasprowego Wierchu można kupić płytę Future Folk z autografem. Taki bonus. Jedziemy zatem na szczyt... Widok z wagonika kolejki linowej na Kasprowy Wierch. W dole stacja Kuźnice. Tatrzański Park Narodowy z okienka kolejki na Kasprowy Wierch Widoki są oczywiście przepiękne (pod warunkiem, że jest odpowiednia pogoda). Podróż kolejką trwa 15 minut. Odpowiednio wcześniej warto zajrzeć na stronę by sprawdzić pogodę jaka nas czeka na Kasprowym (a może się znacznie różnić od tego co w centrum Zakopanego widzimy i czujemy). Żeby nie być Januszem ubierzmy wygodne buty (nie muszą być to profesjonalne buty trekkingowe) no chyba, że planujemy wjechać, coś zjeść, zrobić pstryk i powrót. Ale jeżeli już chcemy przejść chociażby 100 metrów czerwonym szlakiem na Świnicę aby choć trochę zmienić sobie perspektywę to przynajmniej adidaski jakieś warto mieć na stopach. Po kamieniach się idzie, ot co. Jeżeli kupiliśmy bilet w dwie strony, to na przebywanie na górze mamy 1 godzinę i 40 minut po czym musimy wracać (godzina powrotu figuruje na bilecie). To wystarczy aby spacerkiem faktycznie pójść sobie kawałek czerwonym szlakiem. Po co ? Ot chociażby dla takich widoków. Fragment czerwonego szlaku z Kasprowego na Świnicę Widok ze szlaku na Świnicę na górną stację kolejki linowej na Kasprowym Wierchu Takie widoki gwarantuje nam dobra pogoda na Kasprowym z pobliskiego czerwonego szlaku Czerwony szlak na Świnicę. Fragment do przejścia podczas pobytu na Kasprowym Jak widzicie jest w tym wszystkim sens :-) a walory estetyczne najwyższej klasy. Do zakochania od pierwszego wejrzenia. Od razu chce się iść dalej i dalej i dalej... a tu zbliża się czas wagonika powrotnego (chyba, że ktoś chce zejść pieszo - sporo osób wybiera ten wariant). Oczywiście punktem obowiązkowym jest wizyta w najwyżej położonej restauracji w Polsce. Jest ona zlokalizowana w budynku z peronem kolejki. Na poziomie -1 mamy toalety (bezpłatne !), na poziomie 0 kasę i salę jadalną, i jeszcze możemy wejść na +1 gdzie również mamy stoliki. Najwyżej położona restauracja w Polsce na Kasprowym Wierchu W restauracji pachnie dobrą kuchnią. Na ladzie wyłożone są apetycznie wyglądające ciasta (szarlotki, serniki, itp.) Jedzenie kupuje się na wagę. 100 gram kosztuje 6,50 zł (czerwiec 2019) więc ani mało, ani dużo. My wciągnęliśmy na spółkę talerz frytek i do tego klopsiki plus mały browarek. Zapłaciliśmy niecałe 40 zł. Chyba na Krupówkach taniej nie jest więc spoko, tym bardziej że smacznie. Nadszedł czas powrotu. Kolejka do kolejki nieduża. Na górnej stacji nie ma już podziału na priorytety. Wszyscy po kolei wchodzą na peron. Można jeszcze przed powrotem zahaczyć o sklep z pamiątkami, ubraniami, gadżetami z Kasprowego. Bardzo dobrej jakości rzeczy w przyzwoitych cenach. Przykładowo za naprawdę fajną bluzę trzeba zapłacić 169 zł. To dobra cena. Made in Poland of kors. Nie chińszczyzna. I koniec wycieczki Proszę Państwa ;-) Po zjechaniu na dół w zależności od wcześniej wybranej opcji dotarcia idziemy lub jedziemy do ronda Jana Pawła II i dalej... Według nas atrakcja na wielki plus. Każdy powinien koniecznie tam wjechać, nawet gdy nie ma smykałki do chodzenia po górach. Kasprowy może sprawić, że bardzo Wam się zachce. Naprawdę. Mamy nadzieję, że trochę pomogliśmy zaplanować fajny dzień. Lajkujcie, udostępniajcie :-) Pozdrawiamy serdecznie, Cepry w Zakopanem Follow my blog with Bloglovin Zaczynam przedostatniego posta z tegorocznych Tatr. Wybiła 22, chłopcy śpią. Tomek przeziębiony, śpi od 19 w zielonej sypialni na piętrze. Popijam Pilsweisera góralskiego (nasze pienińskie odkrycie), muzyka płynie, ale na tyle cicho by nie zagłuszać cykania świerszczy...już tak jesiennie...wspomnień nadszedł czas... W sierpniu 2011, roku, który przyniósł nam tyle dobrego, pojechaliśmy do rodziny w okolice Oświęcimia na pięćdziesięciolecie ślubu cioci Krysi i wujka Mietka. Ciężko uwierzyć, że wujek nie żyje od prawie dwóch lat, a ciocię gnębi Alzheimer. Przed laty to były filary rodziny. On, młody chopak ze Śląska zamarzył, że zostanie marynarzem. Przyjechał do Trójmiasta i marzenie spełnił pływając po morzach i oceanach. I tylko potem coś jakoś poszło nie do końca jak powinno...ale to inna historia. Posiedzieliśmy sobie tam kilka dni, robiąc mniejsze lub większe wypady. Jeden z nich zawiódł nas gdzieś w któreś Beskidy. Wjazd kolejką kanapową na jakiś szczyt i piękny widok na Babią Górą z jednej strony i Tatry z drugiej. "Kiedyś synku tam cię zabiorę..." I zabrałam tego samego dnia, gdyż Tomek widząc moją tęsknotę w oczach porwał nas do samiućkiego Zakopanego. Kupiliśmy Filipowi cieplejszą bluzę i skarpetki do sandałków, zjedliśmy coś na Krupówkach i choć była to już jakaś 18ta, stanęliśmy do kasy i jazda kolejką na Kasprowy. Na szczycie znowu poczułam to, czego od dawna nie dane mi było czuć. Ten oddech pełną piersią, to niebo na wyciągnięcie ręki, tę moc i przestrzeń...To poczucie wolności, która rozsadza serce z radości. Nie potrafię tego opisać, ale potrafię to czuć...dżizas jak to patetycznie brzmi... 6 lat później, nie było już spontanu ani (dzięki bogu!) kolejki, była zaś inspiracja po przeczytaniu świetnie napisanego postu Poskromić bestię, czyli na Kasprowy z tego bloga Ruda z wyboru. Bardzo Ci Gosiu dziękuję. Wybraliśmy wariant z Murowańca przez Boczań . Jednakże ani prognoza pogody, ani widok z naszego okna na Giewont, nie wróżyły tego dnia dobrze, ale jako że pogoda zmienną jest, uznaliśmy, że idziemy. Deszczowy armagedon zaczął się szybko, bo idąc po wybrukowanej kocimi łbami drodze byliśmy już mocno zlani. I co z tego, że mieliśmy nasze wodoodporne ciuszki, doopa nie wodoodporne, doopa regatta. Na Upłazie Skupniów dołączyła burza z piorunami. Bynajmniej nie żadne dalekie pomruki, ale solidne walenie. Zrobiło się nam mało wesoło, a kiedy tuż przed Przełęczą pod Kopami mijająca nas para rzuciła hasło Niedźwiadek! poczuliśmy, że coś nie styka. Sam niedźwiadek nie wydawał się straszny. Wydawało mi się jednak, że skoro jest niedźwiadek, to pewnie gdzieś czai się niedźwiedzica. Ratuj się kto może! Nasza czwórka w samym środku ulewy, burzy i na dodatek jeszcze niedźwiedzie! Kasprowy stał tyle tysięcy lat, postoi jeszcze z jeden dzień, nie ma się co pchać. Zarządziliśmy odwrót, z drugiej jednak strony ten niedźwiedź, na wolności, nie za kratami, buszujący wśród kosodrzewiny. Nie możemy go nie zobaczyć! Kiedy się do niego zbliżyliśmy, okazało się że był to kawał solidnego niedźwiedzia (odpadł więc problem matki). Pomykał sobie wśród kosodrzewiny. Jagody zajadał? I co najważniejsze nie wykazywał najmniejszego zainteresowania stojącą na ścieżce grupą gapiów. Napatrzywszy się na misia, ruszyliśmy w drogę powrotną z postanowieniem, że wracamy na Kasprowy następnego dnia. Kiedy już zeszliśmy do Kuźnic, słońce zawładnęło niebem na resztę dnia. A więc nie zawsze Pan Bóg daje, temu kto rano wstaje. Nic to, Kasprowy nie zając nie ucieknie, a bezpieczeństwo i zdrowie najważniejsze. Po powrocie na kwaterę, zamieniliśmy nasz pokój w suszarnię. Uderzyliśmy z Tomkiem w kilkugodzinne kimono, co chłopcy skrzętnie wykorzystali do gry i oglądania filmów na komputerze. Późnym popołudniem ruszyliśmy na Krupówki...też było miło. Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 22:24 Nie 0 0 pumpernikiel odpowiedział(a) o 22:24 dla takich frajerow jest calkiem drogo 0 0 Kacunia odpowiedział(a) o 22:25 nie;p 0 0 I ♥ Zmierzch ! < 3 odpowiedział(a) o 22:26 wee. nie !xd 0 0 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub

wejscie na kasprowy z dzieckiem